17.09.2012
Jest poniedzialek godz. 6 rano. W Perth w Australii, gdzie przetwarzaja moj wniosek o wize, jest juz poludnie. Jutro mam wylot do Azji. Sprawdzam poczte z nadzieja, ze wiza zostala przyznana. Przeciez ci urzednicy wiedza o calej sprawie i o tym, ze wnioskowalem o prawo wjazdu od dzis. Po 5-ciu tygodniach od zlozenia aplikacji, serii urzedniczych bledow (nie dzialal system, ktory "wykasowal" moje dane; odmowiono mi wize, bo urzednik "przeoczyl" czesc dokumentow; 2-tygodnie oczekiwano na porade prawna czy wniosek moze zostac wznowiony (:o?); w koncu okazuje sie, ze moje badania medyczne zaginely) - nie mam wizy. Wysylam wiec do DIAC ostatniego maila i wiem, ze bede musial przelozyc lot.
Godz. 15:30.
Okazuje sie, ze loty z Azji do Australii na nastepny mozliwy dla mnie termin sa wypelnione do ostatniego miejsca. A wizy wciaz nie ma. Wniosek jest dosc prosty - bede musial totalnie przebudowac swoje plany i przelozyc lot o miesiac.
Godz. 15:45.
Telefon z Berlina. Moje dokumenty medyczne, wymagane do wizy ponad 3 miesiecznej, gdzies wsiakly. Klinika kopii nie ma.
Godz. 16:00.
Telefon z kliniki - trzeba podac jeszcze raz wszystkie dane i na nowo sporzadzona kopia badan zostanie wyslana faksem do Berlina.
To znaczy, ze jest szansa na uzyskanie wizy na czas! Czyli mam 30 minut zeby zdazyc na pociag do Warszawy!!
Godz. 16:30.
Spakowany w 15 minut jade juz autem na PKP - dobrze, ze rzeczy mialem przygotowane wczesniej (z grubsza).
Godz. 23:00.
Docieram do Warszawy. W Australii jest wczesny poranek, oby zdazyli!