Jest wieczor. Relaksuje sie wlasnie na tarasie hostelu w Coolangata. Cieple powietrze powiewa przynoszac mi na mysl Hiszpanię. Jednak tu panuje spokoj, zupelnie inaczej niz przed szczytem sezonu w Europie. Zadziwia mnie to, ze w grudniu, kiedy w Polsce srodek zimnego dnia, gdzie ludzie chodza pewnie juz w kurtkach, tu jest cieply letni wieczor a ja moge relaksowac sie tu w krotkich spodaniac nie czujac zadnego dyskomfortu. To kolejne juz dzis zdziwienie. Rano bylem jeszcze w Sydney. W niecale 2 godziny znalazlem sie bardzo daleko, w podobnym, ale jednak odmiennym otoczeniu. Idac dzis rano z ciezkim plecakiem na lotnisko nie spodziewalem sie, ze 800 km na polnoc bedzie az tak inaczej. Z lotniska OOL wyszedlem na zewnatrz zadziwiajac sie cieplem tego miejsca i tym, ze slonce swieci tu blisko zenitu. Najwieksze zdziwienie nastalo jednak na plazy, gdzie ...nie ma ludzi. Plaza jest olbrzymia, niespotykana, a nie ma ludzi! Piasek tu jest prawie bialy i tak czysty, ze skrzypi! U nas tez czasem skrzypi. Jednak tu, nie tak jak u nas nad Baltykiem, tu wydaje sie miekki, a miejsce w ktorym woda spotyka sie z piaskiem jest niczym gabka i przypomina mi bąboladę. Woda jest czysta, z niesamowitym odcieniem. W dodatku ciepla. W samym Coolangatta, na plazy, sa tylko nieliczne osoby. Dwie dziewczyny rzucaja sobie pilke, pan na lezaku sie opala, jest paru surferow i jakas rodzinka. Na plazy czas uplywa mi blogo. Nie wiem jak moja podroz potoczy sie dalej, ale wiem, ze to miejsce ma w sobie to cos. To cos sprawia, ze chcialbym tu wrocic, mimo, ze jeszcze nie wyjechalem. Jutro Byron Bay.