08.12, 09.12
Czy mozna sobie wyobrazic lepszy poranek niz wschod slonca nad Południowym Pacyfikiem? W dodatku na plazy w Australii? I to tej najbardziej "wschodniej"? Pewnie, ze mozna! Na dzis jednak mi to wystarcza. Noc pod okiem Saurona byla troche niespokojna, jednak pomaranczowe poranne niebo wynagradza to z nawiazka.
Wedruje z powrotem do Byron Bay, aby zdazyc na autobus do Surfers Paradise w Gold Coast. W poludnie mam tam pierwsza w zyciu lekcje surfingu! Z mala pomoca instruktora udaje sie nawet ustac pare fal! (ze dwie?;P). Po zajeciach dostaje darmowy transport do centrum miasta oraz ciekawe informacje na temat lokalnych klubow i wiezowcow, ktore szczerze mowiac sa obrzydliwie luksusowe i najpewniej tylko dla obrzydliwie bogatych ludzi. Miedzy tymi wiezowcami, niczym na wyspie, stoi hostelo-hotel, nota bene, Islander. Za $30 ($20-$30 to w Australii normalna cena za hostel) dostajemy naprawde przyzwoite warunki 5-osobowym pokoju z wlasna lazienka i jacuzzi widocznym z balkonu. Poki co to najlepszy hostel w jakim bylem. A i towarzystwo tez sie dobralo: Markus Szwed, Bob Kanadyjczyk oraz dziewczyny Natasha i Dani z Nowej Zelandii. Impreza rozpoczeta w sobote z pomoca drinking game, wprost z Nowej Zelnadii, przedluza sie do niedzieli, a ja postanawiam zostac w Surfers jeszcze jeden dzien.
Ps. Surfers Paradise zwane potocznie Surfers to tak naprawde plaza szeroka na kilkadziesiat metrow i dluga na ...kilkanascie kilometrow. Najdluzsza plaza jaka w zyciu widzialem. Jest to tez jednak cala infrastruktura oraz miejsce imprez i komercji. Jesli ktos chce sie skupic na surfingu i doswiadczyc backpackersko-surfingowego sposobu na zycie - zdecydowanie doradzilbym Coolangatte lub Byron Bay.