"Wyobrazcie sobie, ze jedziecie nocnym autobusem z Harvey Bay do Airlie Beach. Jest juz pozno. Po 23. Ulozyliscie sie w dobrej pozycji w siedzeniu i juz prawie zasypiacie. Ze sluchawek leci spokojna Florence and The Machine. Widac oswietlona droge, zielone swiatlo z zegara zmienia co pare sekund date na godzine, niebieskie diody wyjscia awaryjnego na suficie daja lekka poswiate wewnatrz autobusu. Klimatycznie wyglada tez poswietlona podloga. Trudno zasnac na tej australijskiej drodze. Mimo, ze asfalt, to jednak czuc dziury i nierownosci. Taka to Australia. Jednak juz prawie zasypiasz, tylko raz po raz jednym okiem patrzac na droge. Teraz wyobraz sobie, ze dobiega 23:35. Jedziesz tym autobusem i nagle...nagle wszystko gasnie. WSZYSTKO. Wszystkie swiatla, silnik, wszystkie kontrolki, klimatyzacja, brak zasilania, power off, slychac tylko opony stykajace sie z asfaltem, a droga jest nieoswietlona, jedziesz tym autobusem ponad sto na godzine i nastaje ciemnosc. TOTALNA CIEMNOSC. Co robisz? Otwierasz oczy, patrzysz i co widzisz? NIC! Czujesz tylko, ze autobus zaczyna gwaltownie hamowac, ale nie wiesz gdzie jedziesz. Nie wiesz, bo nie widzisz ... To wlasnie zdazylo sie przed chwila. Wyladowalismy na przeciwleglym pasie, polowa autobusu w rowie. ... Wszyscy cali. ... Po chwili wraca prad i po paru minutach wolno ruszamy dalej, zatrzymujemy sie jednak wkrotce w zatoce, aby zobaczyc co jest grane. Szczerze? Ja nie wiem."
A potem wszystko stalo sie jasne. A raczej troche jasniejsze. Okazalo sie, ze spadl ktorys z paskow, prawdopodobnie od alternatora. Spowodowalo to, ze komputer pokladowy zeswirowal (prawdopodobnie z powodu spadku lub chwilowego wzrostu napiecia) i odlaczyl calkowicie zasilanie (glupek!). Doswiadczony, siwiejacy juz kierowca, po spaleniu paczki papierosow, przyznal, ze taka sytuacje mial pierwszy raz w zyciu.
Po dwoch, trzech godzinach, mimo problemow z zasiegiem, udalo sie sprowadzic mechanika. Do Airlie Beach dojechalismy szczesliwie jeszcze przed poludniem nastepnego dnia.