Phuket to wyspa. Nie nalezy do najtanszych, a w zasadzie jest jedna z najdroszych w Tajlandii, jednak jest ona prawdopodobnie najlepsza, najbardziej dogodna, jak i najbardziej popularna, baza wypadowa na rajskie wyspy znane z pocztowek. Poczatkowo planuje tu spedzic jedynie 3-4 dni, aby udac sie na oddalone o 300 km Koh Samui i Koh Tao. Phuket, mimo ze bardzo turystyczny, czaruje jednak swoim urokiem, natura, jedzeniem i ludzmi, a ja zostaje na wyspie caly tydzien.
Bedac tu warto odwiedzic samo Phuket Town, przejsc sie uliczkami miasta, sprobowac loklnego Pad Thai czy podpatrzec jak zyja tu miejscowi. Miasto Phuket jest znacznie tansze niz okoliczne kurorty, jak np. zrelaksowana Kata czy wyuzdany Patong, a przyjezdni, chcacy oderwac sie na dluzszy czas od ich tradycyjnego zycia, czesto to miasto wybieraja jako swoj nowy dom.
Na Phuket spotykam Mariusza i Sylwie. Przez ten czas odwiedzamy wyspy parku narodowego Phang Nga, ze slynna Ko Phing Kan, czyli "maczuga" wyrastajaca z morza lub jak kto woli wyspe Jamesa Bonda, rajskie, acz tloczne, Koh Phi Phi, z Maya Bay znana z filmu The Beach, Krabi, Railay i wiele innych mniejszych wysepek i zatok idealnych do plywania, snorkelingu czy relaksu. Blogi czas.
Fani kite-surfingu znajda tu rowniez cos dla siebie. Na poludniowo-wschodniej czesci wyspy znajduje sie szkola KiteZone, zalozona przez Dave'a, ktory przeniosl sie tu pare lat temu z Wielkiej Brytanii. Jednym z instruktorow jest Brian, czlowiek o glosie i wygladzie Hulka Hogana (do dzis mam watpliwosci czy to aby nie on), ktory spedzil kilka lat uczac surfingu na Hawajach. Najwieksza zacheta moze byc jednak to, ze plaza od strony Chalong Bay oferuje jedne z najlepszych na swiecie warunki do nauki tego sportu.